, ,

o tym jak pobiegłam w #runwarsaw

10/07/2014

Cały świat biega w maratonach i innych imprezach, w których dostajesz najpierw koszulkę i ciastko, a potem medal za to, że na mecie dalej żyjesz. Jesteś posh, czujesz,  że bieganie ma cel, że za jedyne 90 złotych należysz do wspólnoty, w której wszystkich kręci to samo. To na pewno tańsze niż członkostwo w niejednym elitarnym klubie. 

Ja biegam z doskoku: kiedy nie chce mi się chodzić na siłownię albo wydawać kasy na pluskanie z zarazkami innych ludzi w stołecznych basenach. Ten doskok trwa od liceum i zyskuje na intensywności, gdy namówię kogoś żebyśmy biegali w parze. Najczęściej latem. I jako sportowiec z kilkuletnim doświadczeniem (co roku z takin samym bólem zmagający się z pierwszym kilometrem) zorientowałam się, że halo! ja nie mam jeszcze ani jednej koszulki typu biegnijwarszawo1984, w której po kilku sezonach nadal będę mogła pokazywać się na treningu (to ściema,  te koszulki nigdy nie przeżywają trzeciego prania w takim stanie, żeby nie było wstyd wyjść w niej z łazienki).



Nadrobiłam więc dystans i już w czerwcu zapisałam się na Biegnij Warszawo, znane również pod nazwą Run Warsaw.  I dostałam nie lada numer. Uplasowałam się przed trzecim tysiącem. Na ponad jedenaście tysięcy to jest coś. Jakieś kolejne dwa tysiące po mnie udało mi się namówić JEGO. Biegaliśmy więc wspólnie ze Stworem do kompletu. O naszych planach powiedzieliśmy komu tylko się dało. Taki myk, żeby być bardziej zmotywowanym... Ale im bliżej imprezy, tym bardziej i bardziej kusiło ćwiczenie w zamkniętym pomieszczeniu. . 

I co? Jak o godz. 19:00 na zewnątrz było ciemno,  zimno i w dodatku ON wcale nie motywował to nawet dopingująca królowa Elżbieta nie zmusiłaby mnie do włożenia dresu. Na koniec swoje dołożył Stwor. Jak na złość akurat trzy tygodnie przed biegiem się pochorował. I to na całe dwa tygodnie. Jak tu biegać, kiedy dziecko chore? 

Ostatni tydzień. Dobra, biegną nasi znajomi.  Motywujemy się.  I kolejny problem: z kim zostawić Stwora na tyle godzin.  Jednak szkoda go zostawiać... w tygodniu tak mało czasu jesteśmy razem...

Sobota dzień przed. Wciąż nie odebraliśmy pakietów. 

Ciągle sobota, godz. 19:00. Punkt odbioru pakietów startowych. Zapomniałam dowodu. Uff, może się uda i los zdecyduje... Niestety, pani zapytała o dane i wydała pakiet. W środku tyle prezentów od organizatorów: kupa ulotek, koszulka w kolorze mającym zapewnić kamuflaż policji i baton. Powtarzam sobie,  że chociaż medal będzie.
 
Niedziela, godz. 9:30
ja:  Oj, a Stwór ciągle śpi? 
ON: Wstał, pobawił się i zasnął.
ja: O której mamy być na miejscu?
ON: 10:20...
ja: W dupie to mam. Idę się jeszcze położyć.  I tak nie zdążymy.


You Might Also Like

0 komentarze

Obsługiwane przez usługę Blogger.