Czas na wakacje. Niekoniecznie dlatego, że skwar na zewnątrz straszny i wszyscy walą nad morze, jeziora, rzeki lub kałużę. Urlop wynika z kalendarza ustalonego w styczniu w pracy. I w związku z tym pogoda czy niepogoda, zaplanować go trzeba. Lecieć nie lecimy ze względów wiadomych (dziecko i samolot to duet zakazany: współpasażerowie). W Polsce nawet na tydzień przed urlopem nie możesz być pewnym, że nie spędzisz go siedząc w zatłoczonej smażalni ryb patrząc na strugi deszczu za oknem. Zresztą nawet w pogodę walka o fragment piasku lub zdejmowanie okularów korygujących, żeby nie widzieć plastiku, tandety i disco polo też nie jest moim ulubionym zajęciem.
fot. Awanturka |
Padło więc na Chorwację, bo ciepło, bo stosunkowo niedaleko, stosunkowo niedrogo i stosunkowo spoko. Statystyczna możliwość mieszkania okno w okno z Polakami duża, ale mniejsza niż nad Bałtykiem. Znaleźliśmy więc miejscówkę, która ma na polskich forach opinię średnią, na obcojęzycznych lepszą (bo to nie Dubrovnik czy Makarska). Opinie na Bookingu też głównie w językach niesłowiańskich, więc statystyczna możliwość posiadania za sąsiada pana ze skarpetkami pod pachy spada. Hotel dziwnie dość tani, ale na zdjęciach i w opiniach wygląda dobrze. Okolice zwiedziliśmy na Google Maps. Na zdjęciach hotel stoi, więc istnieje szansa, że jak dojedziemy też będzie stał.
Na wakacje trzeba się odpowiednio przygotować. Czuję się więc trochę, jak niektórzy Polacy przed wejściem do Unii. Oni kupowali tony cukru, ja kupuję tony kosmetyków, leków (dla Stwora) i wydaję kasę na zrobienie z siebie bóstwa (paznokcie, rzęsy i nie wiem co jeszcze). Leki, bo nigdy nic nie wiadomo. Uroda, bo jeszcze spotkam znienawidzoną koleżankę z liceum. Statystyka statystyką, ale wszyscy wiedzą jak jest. Jak idziesz w niedzielę o 9 rano do sklepu, masz kaca i ten jeden, jedyny raz nie umyłaś włosów i masz na sobie najgorszy dres to zawsze spotkasz przyszłego i niedoszłego męża (ja na szczęście spotkałam wtedy koleżankę, więc nie grozi mi staropanieństwo).
Wakacje za tydzień, ja od tygodnia kompletuję wyprawkę dla Stwora. Robię listy (!), zbieram, ustawiam, potykam się o niezbędne sprzęty. Na myślenie, co jeszcze trzeba zabrać i jak się spakować, żeby się zmieściło jest za gorąco. Myślę, więc o tym, że jeszcze tylko jakieś piętnaście wakacyjnych wyjazdów ze Stworem. Ta myśl trzyma mnie na duchu. I wizja zimnego lodowatego smoothie z W. I dokładnie w tej sekundzie wpadłam na to, że potem trzeba się będzie rozpakować....
fot. Robert Bruce Murray III/flic.kr/p/89PU3H |
0 komentarze